Wrze na wallach. Wrze w garnku naszym. Polecamy lekturę postu Przemka z UrbanPirates, która nam kilka dni temu jakoś umknęła. Skrót poniżej:
Jak grom z jasnego nieba pojawia się informacja, że już na dniach premiera drugiej części albumu Polski Street Art. W jednej chwili przypomniałem sobie pierwszą część, zaraz potem słowa znajomych, którzy byli częścią tego albumu, że nigdy więcej, że wyszedł klops jakich mało, że autorom pomieszały się proporcje w ilości przyznawanego miejsca. (...)
Zdaję sobie sprawę, że zaraz pojawią się głosy, że jestem typowym zawistnym Polaczkiem,(...) że się nie załapałem do albumu. (...)
Wszedłem na stronę albumu, zerknąłem na fragmenty tekstów. No właśnie. Na samym początku informacja, że graffiti i street art bez siebie nie istnieją. Jak to?! Mam jakieś dziwne wrażenie, że w Polsce to streetart wybił się na plecach graffiti. Że streetart daje wolność (a graffiti to niby nie?). (...) Jakiś czas temu przeprowadziłem się ze Szczecina do Warszawy. I przyznam szczerze, że ja tego street artu w obu tych miastach zbytnio nie zauważyłem. (...) Najlepszy street art jaki spotykam czasami, to ten w przejściach w metrze. A to gra pan na akordeonie, a to pani na skrzypcach (uwielbiam). Oni wydają się jacyś tacy... autentyczni. Nie to co ta reszta. Za dużo art za mało street. Niemal jak w klasyku WYP3.
Co istotnie, zarówno w Szczecinie jak i Warszawie widziałem sporo graffiti. Więc jak to jest? Co nie może żyć bez czego? Co jest szczere i autentyczne, a co jest trampoliną w tzw. karierze pana artysty. Polski street art (poza kilkoma wyjątkami, głównie starymi wyjadaczami, którzy tylko potwierdzają regułę) jest mega słaby i zakłamany.
Zgadzamy się bardzo i cieszymy, że nasz głos, który był niekoniecznie zrozumiały jeszcze rok temu czy dwa teraz jest mainstreamem.