Zbliża się ten moment kiedy kreski termometrów poszybują powyżej 10 C a słońce będzie wisiało długo i nieprzerwanie nad naszymi głowami. Wraz z tą przyjemną zmianą zapewne pojawi się kilkadziesiąt rewelacyjnych nielegali i cała masa przypadkowych i obrzydliwych rzeczy, które trudno zaklasyfikować w jakikolwiek sposób. Ale pojawi się też kilka festiwali. O których na pewno będzie głośno ze względu na nagłośnienie medialne i współpracę z lokalnymi władzami. Oczywiście najłatwiej brać na cel stolicę i street art doping, ale nie mniej mierzi mnie postawa i działania Urban Forms z Łodzi. Mimo wiedzy i możliwości, szerokich kontaktów UF stawia na jednowymiarowe malowanie wielkich powierzchni. I nic więcej. Nie ma tam żadnej myśli, tematu ani nawet spójności działania w sferze koncepcji. Są tylko wielkie ściany. Często tak duże, że prace artystów wyglądają na nich jak wykwity na twarzy nastolatka (podobna sytuacja była w czasie ubiegłorocznego SAD w Warszawie. Nakłady finansowe przeznaczone na ścianę kina Atlantic nie dawały możliwości wykorzystania jej potencjału w pełni). Urban Forms skupiają się na wielkoformatowych muralach zapominając o całej masie innych działań, które są miejską formą wyrażania. Przy ich świetnie zorganizowanym marketingu mogliby zrobić dużo więcej dla tego nurtu sztuki, a tak zamykają całą sytuację w ładnych malunkach. A co będzie kiedy w Łodzi zabraknie dużych ścian?