wtorek, 10 kwietnia 2012

P-city

Z iskrą w oku i nożem w dłoni śledzimy konflikt dotyczący płockiego podwórka a właściwie płockiego "Podwórka" ze znaną, troszkę nadętą gwiazdką polskiego street artu, słynnym piwoszem - M-city. Lubimy gdy lecą iskry i mięchem się rzuca (najlepiej karkówką). Wychodzimy z założenia, że niezgoda buduje. Otóż jedyną wygraną tego całego zamieszania wydaje się być właśnie sztuka. Może w końcu, po debilnych zmianach kierunku wiatru wiejącego od petrochemii i innych ratuszy, wiele organizacji, aktywistów i artystów zrozumie kilka podstawowych prawd rządzących tym przemysłem jakim jest (z dużej) Street Art. Po fali prawicowego załgania i niezrozumienia dla roli sztuki w mieście przychodzi fala niezdrowego i równie niezrozumiałego podniecenia na poziomie spoconego gimbusa. Wow! Namalujmy obrazki fajne, jakieś ludziki  czy stworki. Będzie młodzieżowo i tak europejsko. Nie mamy nic do Mariusza W. oskarżanego o komere (a nawet o polityczną komerę), bo jest on jej świadomy. Nie mamy nic do organizatorów "Podwórek". Wręcz przeciwnie - cieszymy się, że się troszkę obrazili, bo to nawet fajne, dodaje smaczku i jest bardzo artystyczne. Mamy dużo do miasta P, które nie kuma nadal nic. Generalnie artyści i kuratorzy powinni uważać z kim się gra. Festiwale, jak już mówiliśmy dawno nie są dobre między innymi dlatego, że są festiwalowe i bardzo trudno jest dobrze, z szacunkiem do siebie i artystów wykorzystać miejski budżet. Street Art zjada już nawet nie tyle swój ogon (!), ale swoje własne odchody.