Crossowanie czy przejeżdżanie, albo kreślenie cudzych wrzutów ma tradycję tak samo długą i wartą uwagi jak całe graffiti. Zaczynając od słynnego CAP, który malował wesołe throw-upy na pociągach i ścianach wymuskanych przez tuzy takie jak DONDI i SEEN, przechodząc przez walki sportowe na łódzkich murach, gdzie przekreślona szubienica wpisuje się w podwójną gwiazdę Dawida przerobioną na "kurwa", aż po frywolne kutasy na warszawskim murze służewieckim, które ostatnio pojawiły się na większości prac nie oszczędzając szacownych facjat Wilka i Bilona. Ta moda dotarła również do Krakowa (miasta kultury przez duże G). Otóż w dniach ostatnich mural Pana Sławka Czajkowskiego został przykryty wielkoformatowym wrzutem banerowym zainstalowanym przez artystę o ksywie "prywatny właściciel". Heh, co zrobić - poczucie własności mamy na poziomie stanów zjednoczonych a poczucie własności publicznej na poziomie nie wiem w sumie czego (nie znam innych tak obwieszonych miejsc). Niestety nie rozumiemy (tak my - właściciele, mieszkańcy, urzędnicy, włodarze, reklamodawcy) tego, że to co na zewnątrz jest nie tylko właściciela (tego z aktu notarialnego) ale wszystkich tych którzy to widzą. Nie ma u nas regulacji chroniących dzieła autorów, nie ma u nas szacunku do czyjejś pracy, nie ma prób zrozumienia po co jest "zewnętrzna" strona budynków. I przykład krakowski nie jest jedyny. W warszawie już kilka miesięcy po wyjeździe twórcy ktoś chciał montować billboardy na muralu BLU przy Al. JPII. Z kolei ściana po słynnym Jaju z ronda wiatraczna, na której vlepvnet miał odtworzyć dawny mural (a skończyło się tylko na wyświetlaniu!), została zaproponowana grupie DOBRZE WYGLĄDAJĄCEJ znanej z kontrowersyjnego działania na pograniczu reklama-miasto (chopiny w warszawie czy LUC we wrocławiu). To normalne, że tu się nie ceni ludzi, którzy coś reprezentują. Nie ceni się ich bo się ich nie rozumie, bo może są mądrzejsi od nas i mają cokolwiek do powiedzenia niż tylko kup-zjedz-zjadłem-wypiłem-byłem-zesrałem.