Trafiliśmy przypadkiem na taką fotkę. To chyba mister Riam z trójmiasta, albo może kolega Mike Giant z San Francisco, ale z tego co wiem ma być w Polsce w innym terminie. Czy jak się nam kończą własne pomysły to musimy kopiować te z zachodu, czy to tylko przypadkowa inspiracja - "Nic nie wiem nie widziałem, tak mi się narysowało." Nie jest to plagiat, ale skojarzenie bardzo jednoznaczne. I takie akcje świadczą o tym, że w świecie Graffiti/StreetArt niewielu jest artystów, za to sporo dobrych, trendi grafików.
czwartek, 26 kwietnia 2012
środa, 25 kwietnia 2012
G.Ó.W.
Jest taki artycha z Wrocławia - miasta stu milionów monet przelanych z budżetu Ministra Kulturwy tuż przed werdyktem kto będzie europejską stolicą kultury za parę lat - L.U.C. Artysta, który artystą się zwie, raperem i performerem. Taki z niego artysta rap, który chciałby być Magikiem (rip) ale nie ma tyle jaj żeby skoczyć z okna. A szkoda...Jakiś czas temu nie wiadomo z jakich powodów został nagrodzony paszportem polsatu za doskonałe udawanie artysty zaagnażowanego, myślącego i awangardowego.
No i ten artysta za państwowe pieniądze, czyli nasze, ponagrywał jakieś szmelce o wojnie, komunie i powstaniu warszawskim (z Wrocławia to ponagrywał!). Potem za te same pieniądze namalował rękami Dobrego Wyglądu jakieś infantylne pop rysunki w mieście tysiąca mostów i zaczął sobie podcierać zadek muralami, sztuką w przestrzeni publicznej itd. Teraz wpadł na doskonały pomysł aby zwrócić uwagę gawiedzi na zasrane psim gównem trawniki i zrobił wielką kupę w centrum Wrocławia. Jak sam przyznaje: Psie kupy to co roku nasze narodowe danie. I aby potwierdzić tę tezę postanowił psie odchody w parku pobliskim upstrzyć makaronem, warzywami itd. Normalnie przyszedł jak debil i koło gówien poukładał jedzenie!!! FUCK!!! Nie rozumiem! I potem tam to zostawił pewnie ciesząc swojego tykypykyexcremento ryja. Dalej dodał bezczelnie, bo jako artysta bezkompromisowy musi być bezczelny:
Ale nasza akcja to taka zabawa, przez żart chcemy pokazać problem, nie ma sensu robić tego na poważnie. I tu jest der Hund gegraben, czyli hier is pies pogrzebany (od psa do kupy już blisko). Halo! Puszczam do was oko! To taka zabawa, nie bierzcie tego na poważnie. Gówno mnie obchodzi psie wasze gówno. Tu jestem ważny ja - Gie.Ó.We.!
wtorek, 24 kwietnia 2012
MI TO SIĘ PODOBA
Mi to się podoba, wszystkim się podoba. Podoba się Kasi Tusk, Michałowi Boniemu (minister cyfryzacji street artu), Nespoon się podobało i paru innym wschodzącym gwiazdom nie mówiąc o naszej ulubionej ekipie StreetMag. Wystawa Chazmego i Sepego w warszawskiej kawiarnio-księgarnio-lansernio-galerii MiTo przyciągnęła tłumy głodne ładnego życia. Tłumy zainteresowane kawiarnio-itakdalej, tłumy zainteresowane byciem zainteresowanymi. MiTo wyrosło po swojej przemianie niczym z kokona w motyla na czołowe miejsce najbogatszych licealistów Warszawy. Miejsce przy jednej z głównych ulic i niedaleko placu Zbawiciela (to bardzo ważne, żeby tam być) musi na siebie zarobić dlatego właścielo-kuratorzy, albo marszandzi namówili naszych milusińskich CHa i Se aby dali dużo prac, bardzo dużo. Następnie namówili ich żeby je chaotycznie powiesić i dzięki temu zamiast wystawy z tytułem (i tak dalej) i kuratorskim tekstem a nie blablabla o stylu, konfrontacji i "nowych kawałkach" dostajemy sklep z obrazami. I o to chodziło. Brak szacunku dla dorobku artystów, dla ich progresu, przemian, poszukiwań, uwięzienia w stylistyce street itakdalej. Można było wyłuskać co najlepsze z nowych prac (a jest co!) a nie robić przeglądówkę jak dla dziadów z przedwojennej ASP. Oczywiście, dzięki temu, że prac wisi 50 to i ceny mogą być bardziej przystępne. Moda moda - przyzwyczajamy się Może zagubieniu rodzice cz operator z TVN, kręcący dziś na tle prac CHa i Se kolejny odcinek Superniani, będzie mógł liznąć lepszego świata.
piątek, 20 kwietnia 2012
SWANOFOB
Czy Swanski aka Łabędzi Śpiew wie o tym, że boimy się jego prac? Że boimy się miejsc po których on w masce niczym Kidult porusza się bez mrugnięcia okiem. Czy wie, że boimy się tych przejść podziemnych, ulic, zakamarków, bezdomnych i boimy się Gorzowa City Center. Pewnie wie, dlatego nazwał swoją stronę SWANOFOBIA i sam się boi tego co robi. Zapoznaliśmy się ostatnio z nieskrywaną radością z ultra twardym, na pełnym rapie i na pełnej k..., przekazem z Gorzowa City Center gdzie groźne ptaki i niebezpieczne żółwie łyskają do nas okiem. Muzyka twarda i zimna jak stal smif end wessona kalibra 45 wprowadza nas w zaułki strachu i beznadziei. Swanski jako taki sieje strach. śmaki. Będzie jeszcze parę rzeczy o nim i jego fobiach. A na razie zapraszamy do kina. http://vimeo.com/40316010
czwartek, 19 kwietnia 2012
Jest BEEF będzie HATE
My w Wyszkowie mamy nasz prawdziwy Wyszkowski Festiwal Street Artu. Wśród gości grupa 0700, HelloKitty i Shepard Unfairy. Jak przystało na haterów liczymy na dobry beef. Ale daleko nam do stolicy, która wołowinę prawdziwą niczym tektura będzie serwować spod samego Pałacu Kultury. Jest i fajnie i estetycznie i przestrzeń publiczna zyska coś w rodzaju nowoczesnego rynsztoka usianego zmokłymi od kibicowskiego potu frytkami. Tłuste eko opakowania zastąpią furkoczące na gałęziach foliowe torebki, a szczęście pozostanie na suburbiach wśród tych, którzy swoje ziemniaki muszą sami obierać. Tak czy inaczej bryła piękna. Szkoda że tymczasowa, ale może nie zmiecie jej wiatr historii. Wszystko w imieniu pięknego piłkarskiego święta. Pozdrawiamy ziomeczków ze stolicy i wpadamy na cheesbuxa. Elooooo!
wtorek, 17 kwietnia 2012
POD SPODKIEM
"Pod spodkiem" to zdrobniale "pod spodem", czyli taki mały undergroundzik nam się tu zaczął rozwijać niczym kłębek wełny. Po graffiti z mchu i mielonki, nie mówiąc o graffiti z chleba (polecamy z masełkiem) nadeszło do naszego kolorowego kraju KneeFitti (pisaliśmy już o tym) - czyli robótki ręczne na klęczkach. Nie wiemy tylko jak na klęczkach ubrać w sweterek całą koparkę, ale udało się to w Katowicach. Podejrzewamy, że jak przystało na streetart-owców (a w tym przypadku, jako że to zajęcie raczej kobiecie - streetart-owce) skorzystano z podnośnika. Tym wdzięcznym baletem maszyn w piękny grudniowy dzień rozpoczęto Katowitcki Street Art Festiwal (sic!). Więc z połączenia wełny, streetu i katowic otrzymujemy coś ciekawego i nikomu nic nie mówiącego. Po co zawijać maszynę w wełnę? Że niby jest jej zimno? Że takie mamy fajne i ciepłe niczym kluski śląskie do niej uczucia? W jaki sposób to wpływa na przestrzeń publiczną? Jak podnosi jej jakość? No i w końcu, co będzie z tą włóczką jak skończy się okres najmu maszyny (a podejrzewam, że tanio nie jest)? Czy zostanie przerobiona na swetry dla biednych dzieci ulicy, żeby poczuły trochę kolorowej hipsterki? Czy może zostanie spruta i tąże włóczką zostanie zawiązane wejście do lokalnego sklepu wólczanki albo banku śląskiego? I koniec końców komentując wpis pod zdjęciem któregoś z internautów "o! wreszcie trochę koloru" - sorry, ale nic wam nie pomoże - będzie i tak jak na dworcu w Kutnie.
Na zdjęciu wnętrze zaprzyjaźnionego z UH graffshopu.
piątek, 13 kwietnia 2012
BITEW CIĄG DALSZY
"Art Battles to poetyckie uderzenie sztuki" - tak powiedział Chuck Close i powinien rzeczywiście się zamknąć. Nie znam gościa więc nie wiem czy mu wierzyć. Za to zapoznałem się z zabawną inicjatywą ART BATTLES, którą wymyślił niejaki Sean Bono (można nie szukać kto to). Już wkrótce w największej galerii w Polsce. Oczywiście chodzi o galerię handlową. Oczywiście! No bo jaką tłuki? Więc galeria jaka jest każdy widzi. Galerię nawet organizatorzy tej akcji nazwali Theatrum arkadyjskim (z dużej!).
Dobra pozagłębiałem się trochę w te artbattles różne, poguglowałem sobie i seana i chucka i pare innych person. Popatrzyłem co sie działo i co promowali podczas wcześniejszych edycji....
I odechciało mi się pisać....
Ale się przemogłem. Bo i śmiesznie i trochę krew mie kapie z palca. Otóż bardzo się kurwa cieszymy, że AB będzie w Warszawie, bardzo kurwa fajnie, że w galerii, niewątpliwie kurwa poznamy coś ciekawego. Sama formuła battlowania się na "sztukę" jest przeniesiona z kultury graffiti, walki o pozycję w grupie, chęci doskonalenia i szlifowania "skills". Po pierwsze nie dla sławy po drugie wiadomo. Przeniesiona do galerii i ucywilizowana przez terminujących u pana od plastyki z podstawówki artystów nabiera groteski. Nie wiem czy organizatorzy w Warszawie - niejaka firma mediacośtam (do wiadomości redakcji) jest świadoma tego co robi, ale przypuszczam, że jej finance manager na pewno. ArtBables po wejściu w spółkę z korpogigantem Unibail-Rodamco właścicielem przybytków konsumpcjonizmu rozwinęło skrzydła i niestety postanowiło swoje pomyje wylać również w Europie. Jak wiadomo Polska gościnna i brzydka to nikomu nic nie przeszkadza. Bo poziom na zdjęciach z poprzednich edycji zakrawa o zbrodnię przeciwko ludzkości. No, ale czytam dalej. Oczywiście, punkty, puchary finały, trasa i cała ta sportowa nomenklatura bo wiadomo, że czas piłki nadchodzi to i tak podany rysunek gawiedzi przypasuje. Bardzo fajnie mi się podoba też określenie "artysta tworzący na żywo" - no tak, cała reszta artystów nie tworzy na żywo tylko w czasie przeszłym albo z taśmy jest odtwarzana. A widziałem na różnych graffspędach artystów tworzących na martwo nawet.
No i mój ulubiony fragment. Jest taki, że przytoczę go w całości "Imprezie zawsze towarzyszy muzyka. Ona w bitwie odgrywa bardzo istotną rolę. ArtBattles dobiera muzykę w taki sposób, aby inspirowała zarówno artystów, jak i publiczność. Nie będzie żadnego heavy metalu." No to mnie trochę zmartwiło, bo to na wstępnie już dyskwalifikuje Sepego i Szejna. "Muzyka musi być odpowiednia dla ogółu odbiorców." - Tak samo jak malowane dziełka, tak samo jak przyjazne wnętrza galerii i wszystko inne. Nawet galerianki będą odpowiednie.
Na dole fotka z ArtFatless gdzieś tam, chyba w dupie.
czwartek, 12 kwietnia 2012
CROSS W KRAKOWIE
Crossowanie czy przejeżdżanie, albo kreślenie cudzych wrzutów ma tradycję tak samo długą i wartą uwagi jak całe graffiti. Zaczynając od słynnego CAP, który malował wesołe throw-upy na pociągach i ścianach wymuskanych przez tuzy takie jak DONDI i SEEN, przechodząc przez walki sportowe na łódzkich murach, gdzie przekreślona szubienica wpisuje się w podwójną gwiazdę Dawida przerobioną na "kurwa", aż po frywolne kutasy na warszawskim murze służewieckim, które ostatnio pojawiły się na większości prac nie oszczędzając szacownych facjat Wilka i Bilona. Ta moda dotarła również do Krakowa (miasta kultury przez duże G). Otóż w dniach ostatnich mural Pana Sławka Czajkowskiego został przykryty wielkoformatowym wrzutem banerowym zainstalowanym przez artystę o ksywie "prywatny właściciel". Heh, co zrobić - poczucie własności mamy na poziomie stanów zjednoczonych a poczucie własności publicznej na poziomie nie wiem w sumie czego (nie znam innych tak obwieszonych miejsc). Niestety nie rozumiemy (tak my - właściciele, mieszkańcy, urzędnicy, włodarze, reklamodawcy) tego, że to co na zewnątrz jest nie tylko właściciela (tego z aktu notarialnego) ale wszystkich tych którzy to widzą. Nie ma u nas regulacji chroniących dzieła autorów, nie ma u nas szacunku do czyjejś pracy, nie ma prób zrozumienia po co jest "zewnętrzna" strona budynków. I przykład krakowski nie jest jedyny. W warszawie już kilka miesięcy po wyjeździe twórcy ktoś chciał montować billboardy na muralu BLU przy Al. JPII. Z kolei ściana po słynnym Jaju z ronda wiatraczna, na której vlepvnet miał odtworzyć dawny mural (a skończyło się tylko na wyświetlaniu!), została zaproponowana grupie DOBRZE WYGLĄDAJĄCEJ znanej z kontrowersyjnego działania na pograniczu reklama-miasto (chopiny w warszawie czy LUC we wrocławiu). To normalne, że tu się nie ceni ludzi, którzy coś reprezentują. Nie ceni się ich bo się ich nie rozumie, bo może są mądrzejsi od nas i mają cokolwiek do powiedzenia niż tylko kup-zjedz-zjadłem-wypiłem-byłem-zesrałem.
środa, 11 kwietnia 2012
KONCESJONOWANE REWOLUCJE
Ponieważ na UH jest nas sześciu czasami mamy trochę odmienne zdanie, albo przynajmniej patrzymy na różne sprawy z różnych kątów, w których sami się ustawiamy. Dyskusja o miasto petrochemii i mury tam pomalowane swoją drogą poszła, powiedziane zostało trochę słów i dużo komentarzy na fejsbuku.
To co najbardziej zwraca moją uwagę to idea, że „krytyczne” prace mają powstawać z budżetu miasta. Czy tylko mi się wydaje ironiczne, że domagamy się tworzenia sztuki krytycznej, może nawet antysystemowej z pieniędzy miejskich. Od kiedy to władza, która rozpierdala pieniądze jak tylko się da ma angażować się w coś co ją krytykuje? A z drugiej strony dlaczego w ogóle ma to robić? Skoro są to pieniądze podatników to może też po ich stronie powinno leżeć decydowanie na co chcą je wydawać? Wiem, że to populistyczny argument i nie do końca z nim się zgadzam, ale czemu nie pociągnąć tej decyzji do granic absurdu?
Nie wydaje mi się też, żeby wszystkie artystyczne i tylko udające takowe projekty wpływały w rzeczywisty sposób na życie osób. Poza tymi, które zarabiają na takich akcjach realne pieniądze. Czy sztuka zaangażowana musi angażować w tym kraju publiczne pieniądze? Przecież w takim układzie zawsze będzie angażowała się przynajmniej w części po stronie władzy. Zawsze jakiś nalany pan, albo pani bufetowa będzie mogła powiedzieć na koniec kadencji - no tak wspieram zaangażowaną sztukę, dałem/am na nią 15 złotych plus VAT.
wtorek, 10 kwietnia 2012
P-city
Z iskrą w oku i nożem w dłoni śledzimy konflikt dotyczący płockiego podwórka a właściwie płockiego "Podwórka" ze znaną, troszkę nadętą gwiazdką polskiego street artu, słynnym piwoszem - M-city. Lubimy gdy lecą iskry i mięchem się rzuca (najlepiej karkówką). Wychodzimy z założenia, że niezgoda buduje. Otóż jedyną wygraną tego całego zamieszania wydaje się być właśnie sztuka. Może w końcu, po debilnych zmianach kierunku wiatru wiejącego od petrochemii i innych ratuszy, wiele organizacji, aktywistów i artystów zrozumie kilka podstawowych prawd rządzących tym przemysłem jakim jest (z dużej) Street Art. Po fali prawicowego załgania i niezrozumienia dla roli sztuki w mieście przychodzi fala niezdrowego i równie niezrozumiałego podniecenia na poziomie spoconego gimbusa. Wow! Namalujmy obrazki fajne, jakieś ludziki czy stworki. Będzie młodzieżowo i tak europejsko. Nie mamy nic do Mariusza W. oskarżanego o komere (a nawet o polityczną komerę), bo jest on jej świadomy. Nie mamy nic do organizatorów "Podwórek". Wręcz przeciwnie - cieszymy się, że się troszkę obrazili, bo to nawet fajne, dodaje smaczku i jest bardzo artystyczne. Mamy dużo do miasta P, które nie kuma nadal nic. Generalnie artyści i kuratorzy powinni uważać z kim się gra. Festiwale, jak już mówiliśmy dawno nie są dobre między innymi dlatego, że są festiwalowe i bardzo trudno jest dobrze, z szacunkiem do siebie i artystów wykorzystać miejski budżet. Street Art zjada już nawet nie tyle swój ogon (!), ale swoje własne odchody.
piątek, 6 kwietnia 2012
GRAFFITI Z MCHU
O kurde, no nie żebyśmy byli jakimiś tam mistrzami i że się znamy na ulicy, ale ta informacja nas zabiła.
Cytuję za stroną architekturakrajobrazu.pl - "Mchy wracają". Wspaniale! Czekaliśmy na to latami. Po tym jak na salony (chociaż w polskich warunkach nazwałbym je stołowym albo telewizyjnym) ostro z bambosza wbiło się opakowywanie wełną miasta (btw to nie czaimy dlaczego to się nazywa kneefitti - od klęczenia przy dzierganiu?) myśleliśmy, że to koniec. Ale nie! Jest! Graffiti z mchu! Jak to napisał poczytny portal o dyzajnie "Graffiti - dla jednych sztuka, dla innych zwykły wandalizm. W tym przypadku o tym drugim nie może być mowy." Gratulujemy pomysłowości, a sami zaczynamy kombinować jak zrobić wrzuta z mielonki.
(WIELKA)NOCNE GRAFFITI
Świadomie nawiązuję do tytułu majstersztyku reżyserskiego z 1996, w którym nasza gwiazda estrady Pani Kasia Kowalska (pseudonim artystyczny prawie tak charakterystyczny jak Franek Mysza) snuje się po ekranie ostro naćpana amfetaminą. Otóż w podobnym sposób jak wyżej wymieniony film powstają w naszym pstrokatym kraju setki fajnych inicjatyw artystycznych, społecznych itd. Tradycje malowania pisanek są bardzo długie i wesołe jak nie wiem. W ostatnich latach dzięki popularyzacji takich narzędzi jak lakier samochodowy w aerozolu otrzymaliśmy wspaniałe efekty, które można umieścić w tak hołubionej przez włodarzy miast i miasteczek powiatowych przestrzeni publicznej. Takteż zajączek czy baranek mogą uzupełnić wybrakowany skład ekipy 0700 - Genek Baran i Krzysiu Zając! Mogą potem stanąć pomiędzy nagą laską na bilbordzie reklamującym betoniarki a napisem Bogdan607 wyklejonym literkami ze smerfami, tym samym dodając koloru i radości naszym szarym ulicom. Więc szpreje w ręce i zapraszamy do streetartowych psikanek.
czwartek, 5 kwietnia 2012
PAL STADIONY
Nasze rodzinne miasto stołeczne Toruń stanęło w końcu po słusznej stronie barykady. Piękną prospołeczną akcją nawołuje do jawnej nienawiści i palenia stadionów. Ciekawe jak się to skończy, ale podejrzewam że dla niektórych to może być spalony most raczej. Most na rzece między czarną dziurą a cywilizacją. Więc jak piszą organizatorzy na stronie projektu EURO STREET ART 2012 (prawie jak Mariusz M-city Waras): Jeśli lubisz sport, jeśli kochasz piłkę nożną to.... No właśnie! Jak kochasz sport to sobie porysuj. Jeśli lubisz rysować to sobie pokop piłę. W nagrodę w tym zacnym konkursie, w którego szacownym jury zasiada tuza środkowo-północnego polskiego streetartu Bartek Świątecki, będzie (3x TAK!) realizacja muralu o wymiarach 2.5 na 3.75! i potem można sobie jeszcze zrobić jego zdjęcie i obejrzeć je na stadionie. No rewela! Można jeszcze zrobić tak, żeby narysować coś na kartce, potem sobie zrobić z tym zdjęcie wydrukować je i powiesić sobie na płocie a potem zrobić sobie z tym zdjęcie. Jakby to powiedział Radek: typ robi zdjęcie typowi co robi zdjęcie. Więc zapraszamy do palenia stadionu, można sobie oszczędzić etap wstępny z przygotowaniem projektu. Dziwnym jest, że znany energetyk nie wszedł w tę zacną imprezę. Cieszymy się za to, że miasto Galla Kopernika wspiera młodzieżowe zajawki.
niedziela, 1 kwietnia 2012
CAŁY TEN SZUM
W dwóch odległych miastach w ciągu 48h zdarzyły się 2 i pół wystawy. Oczywiście na żadnej nie byliśmy ponieważ z Suwałk wszędzie mamy daleko, ale dzięki internetowi możemy poczuć się jak w centrum wszechświata i na każdą kwestię mieć wyrobiony pogląd i opinię. I oczywiście przeświadczenie, że to my mamy rację. Warszawę na razie odpuścimy, bardziej ciekawi nas to co wydarzyło się pod Wawelem.
Z naszej perspektywy jest tak. W 2012, ale raczej w 2011 roku ktoś prowadzący galerię i mający dojścia powiedzmy do różnych miejsc doszedł do wniosku, że może ten street art nie jest taki „gupi” i da się co nieco na tym zarobić. W końcu w tych całych Londynach, LosAndżelesach, Berlinach, Paryżach i innych jest pełno miejsc i ludzi, którzy zarabiają na tym street arcie i graffiti (i co tam, że większość tkwi w temacie przynajmniej od dekady lub dłużej). Załóżmy, że dla uwiarygodnienia swoich przyszłych działań, na imprezę, którą organizuje w Krk zaprosił znanego Włocha, którego ksywka brzmi prawie tak samo jak Bue, i przedstawiciela wrocławsko-zielonogórskiej szkoły malowania po ścianach, którego ksywka brzmi prawie tak samo jak Zbigniew. Potem przyszedł czas na robienie wywiadów i przy okazji próbę wydawania wydruków na płótnie, które będzie można pchać na rynek niczym szwedzki sklep obrazki banskopodobne. Oczywiście to wszystko mocno teoretycznie. Wcale tak nie musiało być. Ale załóżmy, że wiemy, że podejście do wydawanych prac było mocno nieprofesjonalne, a dużo osób zainteresowanych tematem tego co na murach dostało bardzo podobne maile z ofertą współpracy. Potem zaczęły się pojawiać plotki o wystawie, ale co ciekawe sami artyści (podobno) dopiero w ostatniej chwili dowiedzieli się o tym kto bierze w niej udział. A zapewne skład kształtował się trochę na zasadzie kogo warto zaprosić, z kim warto się dogadać i z kim zaprzyjaźnić żeby się uwiarygodnić i zarobić. Zapewne czystym przypadkiem był wywiad pomiędzy panem z ptakiem w nazwisku - organizatorem rzeczonej wystawy, a mężem „Banksyego w spódnicy”.
Chwalebne jest to, że w 2012 ktoś postanowił zorganizować wystawę w komercyjnej galerii starając się przedstawić to co dzieje się na ulicach. Jednak gdzieś w tym wszystkim przebija i prześwituje chęć zarabiania i lansowania się na plecach tych, którzy przez lata działali w temacie. Już kiedyś to pisaliśmy, ale MSG (nie mylić z Medison Square Garden) chyba nie odwiedzał wcześniej Baraki nie mówiąc o Viurze czy latających wystawach sprzed lat, nie organizował wystaw kiedy temat nie był jeszcze tak popularny, a ludzie z nim związani nie pojawiali się na aukcjach, nie wystawiali swoich prac za granicą i nie udzielali wywiadów. Nagle kiedy okazuje się, że zjawisko jest modne pojawia się ktoś kto dochodzi do wniosku, że zostanie jego przedstawicielem. I nie jest to nasze typowe wyśmiewanie- wyżywanie - obrażanie, bo doceniamy wysiłek włożony w zrobienie wystawy, która wypada z 6,5 raza lepiej niż ta organizowana przez rempex. i wogóle fajnie, że wystawa i emeryt graffiti, który lubi bawić się taśmą i specjalista od szablonu na emigracji w Berlinie i dwóch młokosów co lubią brudzić i chyba nie potrafią porządnie malować, plus faceci od margaryny spotykają się na tej samej wystawie co laska, która wyciska obrusy z cepelii w plastelinie i dwie całkiem nieznane osoby. Fajnie, ale niesmak pozostał.
No i tak przy okazji, to szkoda, że środowisko street ma za mało siły żeby zrobić taką wystawę i w związku z tym biorą się za to ci którzy mają kasę i chcą mieć kasę. Ale jak to napisał klasyk na murach w warszawskim 5-10-15 CASH RULEZ EVERYTHING.
Subskrybuj:
Posty (Atom)