środa, 19 września 2012

WOJNA MIAST

Patrząc na rozwój i rosnącą popularność muralizmu w Polsce nietrudno sobie wyobrazić, że takowa sytuacja może doprowadzić do ogólnokrajowego kryzysu. To nie żart! Proszę pomyśleć przez chwilę o tym zagadnieniu. 

2012 dowiódł, że władze polskich miast uwielbiają grzać się w blasku wielkich kolorowych ścian- czasami lepszych czasami gorszych, ale w 99.9% finansowanych z budżetów tych miast. Prasa lokalna, a przy dozie szczęścia media ogólnopolskie pokażą taki mural i już będzie można w prasówce działu promocji miasta odnotować sukces. A w rocznym sprawozdaniu podciągnie się to pod wydatki na kulturę, i co z tego, że obok koncertu Iwana i Delfina czy Bajmu, i co z tego, że mniej dostał jakiś tam teatr, na kulturę i to dużą, taką, którą każdy zobaczy, nawet z samochodu czy autobusu, też wydano. Z reguły nie ma żadnego „ale”, nikt nie krytykuje (tylko Sepe w Katowicach miał pecha bo namalował obwisłe cyce), o kontekście społeczno politycznym się nie wspomina bo artyści, Ci od murali w Polsce, nie zastanawiają się nad tym. Git malina! A przy okazji tych wielkich malunków można przykryć jakiś brzydki fragment miasta, jakąś rozpadającą się kamienicę ktoś tam pomaluje i jest super, nie trzeba więcej wydawać na renowację. Tak ta sytuacja wygląda w 2012. I chyba fala malowania i lansu władzy poprzez kolorowe powierzchnie płaskie przetoczyła się pięknie przez cały kraj- od morza, aż po góry, na prawie bo w Krakowie coś nie idzie im za dobrze z tymi muralami. Ale i tak jest nieźle: Gdańsk, Warszawa, Łódź, Poznań, Lublin, Katowice, Wrocław, Płock i pewnie jeszcze kilka mniejszych ośrodków. Jak łatwo policzyć liczba miast zainteresowanych zamalowywaniem ścian stale rośnie, więc rośnie również liczba wolnych ścian do pokrycia farbą, a w razie czego zawsze można dostawić nowe. Problemem będą artyści- Ci najpopularniejsi i najchętniej zapraszani, Ci którzy przyciągną media. Jest ich mniej niż miast (a przecież chłopaki i dziewczyny jeżdżą też na zagraniczne malowania) i zdecydowanie mniej niż ścian. I może dojść do sytuacji kiedy miasto X nie będzie mogło ściągnąć pana Artysty bo akurat będzie on w mieście Y. I klops, sytuacja może się powtórzyć, zamiast głośnego nazwiska jakiś chałturnik, gazeta się nie zainteresuje, telewizja nie przyjedzie i co- zero splendoru. Może rada miasta nie zaakceptuje budżetu na przyszły rok, młodzi wyborcy nie zobaczą jak lokalna władza wspiera ich kulturę i sztukę. A tego nikt by nie chciał. 

Do czego może to prowadzić, oczywiście w normalnym kraju prowadziłoby to do większych wynagrodzeń dla malarzy, ale przecież żyjemy w Polsce. Rozwiązań może być kilka, od lokalnych konfliktów zbrojnych w celu przechwytywania artystów po ograniczenia prawne. Np. jakaś partia rządząca wprowadzi przepis, że najpopularniejsi muraliści w kraju mogą malować tylko w tych miastach, w których rządzą ich przedstawiciele, tam gdzie inne partia już nie wolno. Albo artyści będą porywani i zamykani w obozach przeznaczonych dla nich. Np. zwabi się do Warszawy M-City, Zbioka, Tonego, Etamów, Nawera (tych z Warszawy nie będzie trzeba zwabiać bo już tam będą) pod jakimś chytrym i zachęcającym dla nich pretekstem np. że największy producent toreb plastikowych na świecie będzie chciał, żeby malowali dla niego i zrobili największy mural na świecie na ścianie zrobionej z plastiku. Kiedy już wszyscy będą na miejscu ciachnie się ich i zamknie, może w tym pustostanie na rogu Zgody i Chmielnej, co od lat stoi wynędzniały, a na dachu rosną mu drzewa. I będzie się ich stamtąd wyciągało po jednym czy po dwóch, żeby malowali ściany na Pradze czy Woli, a co lepszym może nawet w Centrum się pozwoli. Oczywiście miasta pozbawione tych artystów może zechcą ich odbić co grozić może nawet wojną domową. Jednak nie oszukujmy się sztuka zawsze pochłania ofiary. A duża sztuka, wymaga dużych ofiar.