Kto będzie w tym tygodniu polskim Banksym? Darek P.? Ela D.? Aqua L.? Czy Swans K.? Kto zdobędzie palmę pierwszeństwa stolicy światowego muralizumu wielkoformatowego? Warszawę za reklamę farby? Łódź za Michała Bieżyńskiego ściskającego władną dłoń Hanny Zdrojewskiej? Czy może jednak Gdańsk za kolejne infantylne rysunki?
My dobrze wiemy, że graffiti to jest gra, że graffiti to taka urban game (nie mylić z gay). Ale ile można gonić się, przekrzykiwać kto ma większy, kto jest bardziej kuratorem, a kto bardziej urzędnikiem? Ile można żonglować statystykami 100.000 Euro, 100.000 Wolontariuszy, 100.000 puszek farby.
Ile można gadać o już legendarnym "pompowaniu w szare miasta koloru"? W zalewie pstrokacizny i kolorowości jak z kolarskich piżamek murale choćby największych tuzów (os gemeos, aryz, chazme, sepe czy nawet blu czy roa) znikają między reklamą, billboardami, szmatami wielkości domów. Znikają i nie potrafimy już odróżniać gdzie sztuka, a kto nas chce oszukać. Tacy włodarze, tacy aktywiści, takie miasta.
Prezydenci zbijają piątki z kuratorami. Ci na sztukę mają wyjebane, bo lepiej zbić piątkę za zaproszenie gwiazd niźli mieć dozgonny szacunek za konsekwencję działań na wysokim poziomie artystycznym (i nie mówię tu o umiejętnościach). Mówię o tym, że można by tym street artem powalczyć a nie tylko się zgadzać i głaskać.
Wiem, że się powtarzam po raz setny i setny ale mój kataryniarz ma liczone za godzinę a nie za jakość. Tak samo jak muraliści w naszej pięknej stolicy polskiego street artu czyli Polsce właśnie.