Pamiętam dawną wizytę w Berlinie lub spotkanie, z którymś z tamtejszych watażków. Bez zbędnych sentymentów, ale pamiętam dobrze jak po tej rozmowie coś mnie tknęło: ”Jak to? Graficiarska społecznościówka? Jakiś absurd. Dno, wypaczenie, nieporozumienie. Nie kupuję tego. To nie może się udać”.
W głowie jeszcze szeleściły kartki z drukowanymi fotkami, a działanie stało wyżej niż przeglądanie. Dziś historia zatacza koło. Streetfiles zostaje zamknięte. A fakt, że poświęcam na to kilka słów, świadczy nie tyle o ewolucji podejścia ale o refleksji, jak ważnym medium dla światowego graffiti była niemiecka strona. Szperanko i podróże palcem po mapie były elementem nieregularnego obrzędu. Przed dalszymi wyjazdami obowiązek każdego turysty. Hejtuję jak zawsze internetowy lans, choć te pomyje wylewamy tu od miesięcy a nawet od roku (może zrobimy sobie imprezę 1. Urodziny Hejtu - "U Artystów" - będzie wystawa i malowanie czapek). Ale nie można pominąć, że to była główna wada streetfilesów. Ale jakie czasy - takie obyczaje. Bo to nie portal był zepsuty, tylko tzw. „community” i „users”.
Z skoro o ludziach a nie o avatarach mowa, streetfilesom trochę czasu poświęcił Esher. I tu zamiast kropki powinien być wykrzyknik. Bo akurat o nim nikt w Berlinie nie dyskutuje, czy jest kingiem czy nie. I znów wracamy do graf-wiarygodności, którą (m.in) dzięki niemu streetfiles miał.
Warto zapamiętać tę stronkę, choć nie wiem czy za kilkanaście lat będziemy tęsknić. Na bank pamiętać.
Mimo, że ja wciąż jej nie kupuję.
Warto zapamiętać tę stronkę, choć nie wiem czy za kilkanaście lat będziemy tęsknić. Na bank pamiętać.
Mimo, że ja wciąż jej nie kupuję.