niedziela, 1 kwietnia 2012

CAŁY TEN SZUM

W dwóch odległych miastach w ciągu 48h zdarzyły się 2 i pół wystawy. Oczywiście na żadnej nie byliśmy ponieważ z Suwałk wszędzie mamy daleko, ale dzięki internetowi możemy poczuć się jak w centrum wszechświata i na każdą kwestię mieć wyrobiony pogląd i opinię. I oczywiście przeświadczenie, że to my mamy rację. Warszawę na razie odpuścimy, bardziej ciekawi nas to co wydarzyło się pod Wawelem. 

Z naszej perspektywy jest tak. W 2012, ale raczej w 2011 roku ktoś prowadzący galerię i mający dojścia powiedzmy do różnych miejsc doszedł do wniosku, że może ten street art nie jest taki „gupi” i da się co nieco na tym zarobić. W końcu w tych całych Londynach, LosAndżelesach, Berlinach, Paryżach i innych jest pełno miejsc i ludzi, którzy zarabiają na tym street arcie i graffiti (i co tam, że większość tkwi w temacie przynajmniej od dekady lub dłużej). Załóżmy, że dla uwiarygodnienia swoich przyszłych działań, na imprezę, którą organizuje w Krk zaprosił znanego Włocha, którego ksywka brzmi prawie tak samo jak Bue, i przedstawiciela wrocławsko-zielonogórskiej szkoły malowania po ścianach, którego ksywka brzmi prawie tak samo jak Zbigniew. Potem przyszedł czas na robienie wywiadów i przy okazji próbę wydawania wydruków na płótnie, które będzie można pchać na rynek niczym szwedzki sklep obrazki banskopodobne. Oczywiście to wszystko mocno teoretycznie. Wcale tak nie musiało być. Ale załóżmy, że wiemy, że podejście do wydawanych prac było mocno nieprofesjonalne, a dużo osób zainteresowanych tematem tego co na murach dostało bardzo podobne maile z ofertą współpracy. Potem zaczęły się pojawiać plotki o wystawie, ale co ciekawe sami artyści (podobno) dopiero w ostatniej chwili dowiedzieli się o tym kto bierze w niej udział. A zapewne skład kształtował się trochę na zasadzie kogo warto zaprosić, z kim warto się dogadać i z kim zaprzyjaźnić żeby się uwiarygodnić i zarobić. Zapewne czystym przypadkiem był wywiad pomiędzy panem z ptakiem w nazwisku - organizatorem rzeczonej wystawy, a mężem „Banksyego w spódnicy”. 

Chwalebne jest to, że w 2012 ktoś postanowił zorganizować wystawę w komercyjnej galerii starając się przedstawić to co dzieje się na ulicach. Jednak gdzieś w tym wszystkim przebija i prześwituje chęć zarabiania i lansowania się na plecach tych, którzy przez lata działali w temacie. Już kiedyś to pisaliśmy, ale MSG (nie mylić z Medison Square Garden) chyba nie odwiedzał wcześniej Baraki nie mówiąc o Viurze czy latających wystawach sprzed lat, nie organizował wystaw kiedy temat nie był jeszcze tak popularny, a ludzie z nim związani nie pojawiali się na aukcjach, nie wystawiali swoich prac za granicą i nie udzielali wywiadów. Nagle kiedy okazuje się, że zjawisko jest modne pojawia się ktoś kto dochodzi do wniosku, że zostanie jego przedstawicielem. I nie jest to nasze typowe wyśmiewanie- wyżywanie - obrażanie, bo doceniamy wysiłek włożony w zrobienie wystawy, która wypada z 6,5 raza lepiej niż ta organizowana przez rempex. i wogóle fajnie, że wystawa i emeryt graffiti, który lubi bawić się taśmą i specjalista od szablonu na emigracji w Berlinie i dwóch młokosów co lubią brudzić i chyba nie potrafią porządnie malować, plus faceci od margaryny spotykają się na tej samej wystawie co laska, która wyciska obrusy z cepelii w plastelinie i dwie całkiem nieznane osoby. Fajnie, ale niesmak pozostał. 

No i tak przy okazji, to szkoda, że środowisko street ma za mało siły żeby zrobić taką wystawę i w związku z tym biorą się za to ci którzy mają kasę i chcą mieć kasę. Ale jak to napisał klasyk na murach w warszawskim 5-10-15 CASH RULEZ EVERYTHING.