sobota, 24 marca 2012

DRUGA POLSKA, AUUUUUUU....

Nie byliśmy wczoraj oczywiście na wystawie przedaukcyjnej organizowanej przez opaloną Panią z REMPEXU, który zmuszony cięciem kosztów przeniósł się do sal własnego Hotelu Harenda....ale mamy naszych wspaniałych wolontariuszy, którzy właśnie też piszą ten tekst.

Wchodzisz i JEB (celowo piszemy wersalikami bo ten wyraz jest równie ważny jak nazwa Domu Aukcyjnego)!!!! Ależ pierdolnięcie. Trzewia wykręca, oczy szukają ostrości. Łapią. Wali po gałach zjadliwa żółć (przez chwile myśleliśmy że to nasza sprawka). Żółty kolor, a jakże, przyciąga i zaprasza filuternie do środka. O ja cyn dole! Toż to prawdziwa sztuka z gatunku "real art". No git. Ale to nie ten M_City w czerwieni tak cię powalił i nie ten Jacyndol w żółci i nie te hostessy w czerni, chociaż one może najbardziej. To ten wyjebany pomysł na street artowe nawiązanie do urbanowej sztuki ulicy. Krata i betonowe bloczki. Płoty z budowy (jakby było jej mało w warszawie). No jaramy się na maksa. Z klasą te cegły na podłodze się prezentują. Te obrazy przeszkadzają trochę w patrzeniu na płot z budowy- ale on tu jest przejawem największego street artu. Jest ze streetu i nie udaje artu. Pozostałe prace też dają radę. Żyrandole całkiem, całkiem. Kredens rokokoko za płotem, zestawiony z literami Gonsiora - niech żyje avantgarda! Zasłony i klimatyzator między nimi - na bogato. Tylko te bohomazy na około jakoś wrażenie ogólne zaburzają, chociaż Bohomaza nie ma ani jednego.

Dość żartów!
Bądźmy poważni. Werniks nas nie rozczarował (nienawidzimy tego słowa, chyba że dotyczy werniksowanych prac, których tu mało raczej). Tego się po nim spodziewaliśmy. Chociaż nie podejrzewaliśmy, że może być, aż tak źle! Organizacja i ekspozycja prac to jedno - świadczy o podejściu Rempexu do tematu. Ojtam, ojtam taka tam sobie sztuka (no może i racja) to można "na odwal się" - full profeska. Same prace to osobna sprawa. Co do ich poziomu - już pisaliśmy jakiś co o nich sądzimy. Byliśmy wówczas niesprawiedliwi ponieważ nasze sądy opieraliśmy na zdjęciach zamieszczonych w katalogu. Teraz patrząc na żywo możemy stwierdzić jedno – większość tzw. dzieł lepiej prezentowała się w katalogu. Na żywo nawet nie błyszczały.

Kolejna kwestia to ich ceny? Skąd one się wzięły. Było jakieś losowanie i przyznawanie przypadkowo wybranych kwot do przypadkowych płócien? Kto o tym decydował? Pani marszand tak doradzała artystom? Jak to możliwe, że serwetka z cepelii odbita w glinie kosztuje więcej niż szablon Evy? Szumik ma cenę prawię taką samą jak Tone? Serio! Coś chyba tutaj nie gra. Gejsza za 2000 zł ?? A takie perełki jak Americano i Karty?

Kondkludując - nie lubimy tego i mamy nadzieję, że kolejnej edycji nie będzie, a artyści wycofają swoje prace z aukcji.